Przewodnik metodyczny

6. Odczytanie tekstu (opcjonalnie)

Nasze ślubne zdjęcie wisiało w salonie, już dawno wyblakło. I tak też stało się z naszą miłością, która miała być coraz silniejsza z dnia na dzień, z godziny na godzinę… Początkowo wszystko było zwyczajne, bez wielkich uniesień, ale też bez kryzysów. Później pojawiły się dzieci, praca, problemy. I okazało się, że nie dajemy rady tego nieść. Miłość zamiast rozwijać się powoli znikała. Próbowaliśmy rozmawiać, szukać rozwiązań na własną rękę. Okazały się jednak nietrafne i podjęliśmy decyzję o rozwodzie. Wspomniałam o tym znajomemu księdzu, który przed laty błogosławił nasze małżeństwo. Nic nie powiedział, tylko umówił się z nami na spotkanie, ale zapowiedział, że przyjedzie z kimś wyjątkowym. Miałam już dość tych wszystkich mediatorów, psychologów, ratujących nasze małżeństwo, ale jak odmówić znajomemu księdzu…, no trudno… Przyjechał z… – no właśnie tutaj powalił nas na kolana (dosłownie i w przenośni) – Najświętszym Sakramentem! Postawił monstrancję na stole w salonie. Powiedział, że przed laty, przed tym Chrystusem ślubowaliśmy sobie: „miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci”. A dziś skoro nic z tego nie pozostało i chcemy się rozstać na zawsze to trzeba to powiedzieć sobie też w obecności Chrystusa. Nogi się pod nami ugięły… A ksiądz wyszedł i wrócił po godzinie, a my klęczeliśmy dalej przed Najświętszym Sakramentem próbując sklejać to nasze małżeństwo. O rozwodzie nie było już mowy, tylko wielka prośba o dar prawdziwej miłości…

WSTECZ DALEJ